Projekt, który od dawna chodził nam po głowie, przekładany kilka razy z rozmaitych względów – tym razem chyba dojedzie do skutku. Jednak formuła jest szczerze mówiąc, conajmniej zaskakująca.
MSB, czyli Mały Szlak Beskidzki – to szlak długodystansowy mający swoje punkty skrajne w Bielsku oraz na górze Luboń Wielki. Mierzy łącznie około 135km długości i 5km przewyższeń w zależności od kierunku, który się wybierze. Siedząc w schronisku na Przysłopie, padł pomysł aby zorganizować mały wyścig. Dwa zespoły po dwie osoby. My biegniemy, chłopaki jadą na rowerach. Żeby uatrakcyjnić rywalizację, wprowadzamy regułę, że obowiązkowy jest biwak na dziko. Wszystko oczywiście w formule self-support.

Pod koniec marca pogoda jest fantastyczna! W dzień temperatura niebezpiecznie zbliża się do 20 kresek. Za tydzień ruszamy z wyścigiem na MSB. Pomimo kiepskiej formy ze względu na przewlekłą chorobę, nastawiam się całkiem pozytywnie. Krzemo jest w super formie, więc mam nadzieję że jakoś to będzie. Nocleg podczas wyścigu planujemy po około 90km, pod wiatą grillową zlokalizowaną w okolicy góry Uklejna. Jest to zaledwie 30km od mojego domu, więc postanawiam zrobić mały zwiad oraz przetestować nowy sprzęt biwakowy.
Na szlak wyruszam wieczorem, koło 21. W nogach jest już dłuższy trening, więc idę dosyć spokojnie. Na nocleg docieram po około 45 minutach. Wiata jest bardzo duża, spokojnie mogąca pomieścić sporo osób. Minus jest taki, że nie ma osłony od wiatru. Rozkładam materac, śpiwór, poduszkę i kładę się spać. Jest to moja pierwsza samotna noc na “dziko”. Mija mi ona dosyć niespokojnie. Przewracając się na bok, przesunąłem się za mocno i spadłem ze stołu na ławę. Budzę się przed 6, a jest to noc podczas której była zmiana czasu. Regeneracja kiepska, ale doświadczenie odnośnie pakowania i ekwipunku nieocenione. Składam obóz i wyruszam na trening w stronę Lubomira.

Tempo średnie ze względu na niewyspanie i ciężki ekwipunek na plecach. Ze sporymi obawami myślę już o wyścigu, do którego zostało tylko kilka dni…