Łemkowyna Trail 2025

Pod koniec sierpnia, Krzemo odwiedził Kraków, co było idealną okazją na wspólny trening. Przygotowałem fajną trasę, biegnącą przez Kopiec Kraka, Zakrzkówek, Lasek Wolski, na Kopiec Piłsudskiego. Niestety podczas wybiegania, pojawił się u mnie ból kolana. Początkowo niepozorny, a z czasem uniemożliwiający jakąkolwiek aktywność. Kontuzja całkowicie pokrzyżowała plany, które mieliśmy zrealizować we wrześniu. Krzemo stwierdził, że ciągnie go mocno w góry, a skoro ja nie będę gotowy wcześniej niż październik, zapisał się na Łemkowyna Trail 150. Co do mnie, to długo rozważałem czy podejmować ryzyko, gdyż ból nogi odpuścił dopiero po 3 tygodniach, więc miałem zaledwie miesiąc na „powrót do formy”. Alternatywą było pojechać do Krynicy z rowerem, za czym przemawiał zdrowy rozsądek. Jednak, jak nie pierwszy raz, zdecydowało serce.


Krynica-Zdrój

Do Krynicy dojechaliśmy w piątek (16 października) przed zawodami. Byliśmy w bardzo komfortowej sytuacji, ponieważ za szofera robił tato – jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI! Po przyjeździe, na spokojnie odebraliśmy pakiety i po lekkiej kolacji poszliśmy spać. Pomimo wczesnej pory, udało się jeszcze złapać kilka godzin wartościowego snu. Budzik nastawiliśmy na 23, żeby bez pośpiechu wypić kawę i zebrać się na start. Prognozy pogody zmieniały się z godziny na godzinę – w końcu zdecydowaliśmy się biec w krótkich spodenkach, koszulce i lekkiej bluzie, co dawało najwięcej elastyczności w przypadku zmiany pogody.


START

Pod Nowym Domem Zdrojowym, zameldowaliśmy się około pół godziny przed startem, żeby oddać przepaki na połowę i koniec trasy. Jeszcze kilka zdjęć i wbijamy się w strefę startową. Bez spiny ustawieni, w mniej więcej połowie stawki, doskonale wiedząc że prawdziwe zawody zaczną się po około 100km. Nie mając żadnych oczekiwań co do wyniku, myślałem tylko o tym czy wytrzyma noga.. Trzy, dwa, jeden i GO!



Kierunek Chyrowa

Stawka ruszyła jak zawsze za szybko. Sporo osób na wyprzedza tylko po to żeby po paru kilometrach stanąć w kolejce do wyjścia na szlak. Sam sobie się trochę dziwię, że doświadczenie pozwala mi zahamować emocje, tak żeby poruszać się jak najmniejszym kosztem. Tłum powoli rozciąga się na podejściu. Tam gdzie to możliwe, minimalnym wysiłkiem przesuwamy się do przodu. Stopuje trochę Krzesima, który mógłby ruszyć szybciej, jednak nie chcę ryzykować, niby z nogą wszystko ok, ale z drugiej strony ciągle czuję niepokój. Droga na Huzary, a potem w kierunku Ropek i Hańczowej mija sprawnie i szybko. Wyprzedzamy sporo osób na zbiegach. Noc jest ciepła, więc idzie sporo picia, które uzupełniamy na pierwszym punkcie odżywczym po około 22km, gdzie meldujemy się po niecałych trzech godzinach biegu.

Dalej ruszamy na pierwsze wymagające podejście w stronę Koziego Żebra, a następnie Rotundy. Na trasie zaczyna pojawiać się coraz więcej błota, które będzie towarzyszyć nam do końca zawodów. Tasujemy się z innymi zawodnikami których wyprzedzamy na zbiegach, a oni nas na podejściach. Dziwię się takiej strategii, będąc pewien że zapłacą oni za nią srogo, w drugiej części biegu.

Po zaliczeniu obu szczytów, przebiegamy przez Zdynię i podchodzimy stromym zboczem na Popowe Wierchy. W lesie pojawia się coraz więcej błota, które dosyć skutecznie spowalnia tempo. Miejscami ciężko jest stawiać kolejne kroki, ze względu na możliwość utraty obuwia albo wywałki. Jest bardzo ślisko. Otuchy dodaje zorza na horyzoncie. zwiastuje ona nadchodzący dzień, który wita nas lekkimi opadami. Po kilku dodatkowych kilometrach dobiegamy na punkt odżywczy w Bartnem, gdzie uzupełniamy zapasy i kosztujemy zupę z kanapkami. W nogach mamy niecałe 50km, jednak nie czujemy jeszcze zmęczenia i morale dopisują. Opuszczamy punkt odżywczy i wbiegamy do Magurskiego Parku Narodowego, który wita nas niesamowitymi kolorami drzew i jeszcze większą ilością błota. Krajobraz jest przepiękny, a szlak jeszcze bardziej śliski. Tu zaliczam pierwszą glebę, dosyć mocno naciągając mięśnie grzbietu podczas upadku – nie przeszkadza to jednak w kontynuowaniu zawodów. Staramy poruszać się sprawnie i biec tam gdzie to możliwe. Mijamy Magurę, Świerzową i Kolanin. Z nogą w dalszym ciągły wszystko ok, ale mimo to, nie pozwalam sobie na puszczenie się w dół na zbiegach.

Na kolejnym punkcie odżywczym uwijamy się bardzo sprawnie, uzupełniając napoje i biorąc po jednej kanapce w rękę. Mijając 70km czujemy, że przepak jest blisko. Mimowolnie liczę czas i wydaje się że tempo jest bardzo dobre. Po kolejnej walce z błotnistymi ścieżkami, dobiegamy do resortu narciarskiego w Chyrowej, gdzie czekają na nas suche ubrania.


Kierunek Komańcza

Staramy się działać sprawnie i na postoju spędzamy niecałe 20 minut. Udaje nam się wyruszyć koło 13, więc ponownie tempo, jak na istniejące warunki, wydaje się bardzo dobre. Suche buty i skarpety znacząco poprawiają komfort biegu. Przed Iwoniczem czekają nas jeszcze dwa większe podejścia na Chyrową i gwiazdę wieczoru Cergową.

Pogoda dopisuje i pierwsza z gór nie sprawia większych trudności. Ze względu na budowę drogi ekspresowej, trasa GSB oraz biegu jest zmieniona tuż za samotnią św. Jana z Dukli. Tam boleśnie kopie w korzeń ściętego drzewa i czuję, że właśnie straciłem kolejny paznokieć. Przechodzimy przez drogę krajową numer 19 i ruszamy na Cergową. Krzemo dodaje nam otuchy stwierdzeniem, że jeszcze nie było góry, której nie zmęczyłby nasz upór… jednak mając ponad 90km w nogach, Cergowa stawia problemy. Zbieg też nie należy do przyjemnych ze względu na ogromne ilości śliskiego błota. Muszę przyznać, że bardzo zmęczyła mnie ta góra.

Zostaje nam kilkukilometrowy kawałek do miasta, który bardzo mi się dłuży. Czuję mocny kryzys i czekam z wytęsknieniem punktu odżywczego. Kiedy tam dobiegamy, uzupełniamy bidony i zaczynamy ładować węgle w postaci tostów i czekolady. Do picia kawa, cola i herbata. Dokładam na siebie jeszcze lekką wiatrówkę bo wzmaga się wiatr. To wszystko stawia mnie na nogi i czuję mocny przypływ sił. Zaczynam wierzyć, że jestem w stanie ukończyć ten bieg i to nawet z niezłym czasem. Ruszamy w stronę Rymanowa-Zdroju. Ten odcinek jest przyjemnie biegowy. Wraz z tempem rosną morale. W Rymanowie przygotowujemy czołówki gdyż zbliża się już druga noc. Wraz ze zmrokiem pojawia się mżawka i bardzo silny wiatr, szczególnie odczuwalny przy wyjściu z lasów. Dobiegamy do bazy studenckiej „Wisłoczek” (nieoficjalny punkt odżywczy) i uzupełniamy herbatę. Stąd już tylko 7km asfaltu do Puław, gdzie znajduje się przedostatni checkpoint. Czuję, że mamy sporą szansę pojawić się na mecie przed północą. Ten odcinek nie sprawia nam żadnych trudności i za chwilę jesteśmy już w Puławach. Uzupełniamy zapasy i biegniemy dalej.

Zaraz po wyjściu z punktu czeka nas dłuższe podejście przez otwartą przestrzeń. W lesie jeszcze stromo do góry na grań, a tam już zaczyna się bardzo biegowa trasa. Zaczynamy ponownie wyprzedzać innych zawodników – jak się później okazuje – również z innych dystansów. W ten sposób uskrzydleni, jeszcze mocniej podkręcamy tempo. Niestety nie na długo…

Podejście pod Tokarnię zaczyna sprawiać problemy, głównie błotne. Jest bardzo ślisko. Każdy krok wspieramy na kijkach. Przy zejściu jest jeszcze gorzej. Miejscami jest tak ślisko, że zaliczamy glebę za glebą. Wreszcie dochodzimy na ostatni punkt odżywczy. Dalsza trasa nie napawia optymizmem. Do mety już tak blisko, a zarazem daleko. Tempo ze względu na brak możliwości biegu gwałtownie spada. Są siły i motywacja, za to nie ma trakcji. Kolejne wywrotki mocno frustrują. Spowolnione tempo powoduje mocne wychłodzenie. Wiatr nie ustaje, dochodzą za tą śnieg z deszczem. Zmęczenie też robi swoje. Mięśnie zaczynają drgać żeby ogrzać ogranizm, resztki kofeiny we krwi już wyparowały i zaczynam ziewać na potęgę. Odliczamy już minuty, żeby wyjść z tego bagna i poczuć pod nogami asfalt. Wreszcie jest! Zaczynamy szybciej biec i po dwóch kilometrach meldujemy się na mecie! Czuję że dalełem z siebie wszystko. Upiornie zmęczony, jednak niesamowicie szczęśliwy. Start bez oczekiwań, z marzeniem żeby wytrzymała kontuzjowana noga, okazał się najlepiej rozegranym startem w życiu.



Dystans: 150km / +5850m
Czas: 23h39
Miejsca: 34/35 OPEN


Opublikowano

w

przez