Na ostatni weekend września wybrałem się po raz kolejny, i pewnie już ostatni w tym roku, w Tatry.
Dojeżdżam do Zakopanego w piątek przed 17:00. Zostało jeszcze trochę światła dziennego, więc postanawiam rozgrzać się nieco na jakiejś mniej wymagającej trasie. Trening jest całkowicie spontaniczny, trasy nie planowałem żadnej, „szyję na bieżąco”. Dobiegam do Kuźnic, podbiegam na Kalatówki, i tu odbijam na czarny szlak Ścieżki nad Reglami. Las jest spowity gęstą mgłą, widoków nie ma żadnych. Co prawda wziąłem na wszelki wypadek czołówkę, ale nie chcę wracać po zmroku, więc poruszam się żwawo. Mijam Zameczki, drewniane pomosty, i odejście żółtego szlaku do Doliny Białego. Po godzinie i czterech minutach jestem na Czerwonej Przełęczy (1301m n.p.m.). Mgła jakby jeszcze gęstsza, widoków oczywiście brak, więc odpuszczam Sarnią Skałę i po bardzo mokrych kamieniach zbiegam na Polanę Strążyską. Szybko przebiegam przez dolinę i wracam Ścieżką pod Reglami. Zamykam pętlę z czasem 1h47min oraz dystansem 15,6km (+677m).

W sobotę wstaję przed szóstą i dojeżdżam samochodem na Siwą polanę około 7:15. Na parkingu jest już sporo samochodów. Żeby maksymalnie skrócić sobie czas i dystans do przebiegnięcia, na Polanę Chochołowską podjeżdżam rowerem. Jest to pierwszy raz, kiedy zdecydowałem się na taki „manewr”, ale na pewno nie ostatni. Wcale się nie przemęczając, trasę z parkingu pod Schronisko na Polanie Chochołowskiej, a więc prawie 8km (+240m), pokonuję w ciut ponad pół godziny. Przypinam rower, do schroniska nawet nie wchodzę i wyruszam na szlak.
Trasa, którą na dziś zaplanowałem to ponad dwudziesto-kilometrowa pętla na Doliną Chochołowską, przez najwyższe szczyty dostępne z tej doliny. Z rana góry spowite są mgłą, ale w prognozach pogody jest szansa na widoki, ja tymczasem cieszę się pięknymi barwy jesieni. Na Wołowiec (2064m n.p.m.) podchodzę zielonym szlakiem przez Przełęcz Zawracie (1863m n.p.m.) pomijając Grzesia i Rakonia. Na szczycie melduję się po niecałej godzinie od wyjścia z Polany Chochołowskiej. Widoków na razie brak.

Szybko zbiegam na Niską Przełęcz (1831m n.p.m), po drodze mijam kilka kozic, i zaczynam podejście na Jarząbczy Wierch. Jest ono dosyć wymagające kondycyjnie, gdyż na niecałym kilometrze, trzeba zrobić 300m w pionie. Na szczycie (2137m n.p.m.) odbijam na zielony szlak, na boczną grań Otargańców i podbiegam na Jakubinę (2194m n.p.m.) – drugi co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich. Całą tą grań mam w planach na przyszły sezon, dziś robię tylko lekkie rozeznanie tematu. Jest bezwietrznie, a przez to ciepło, jednak brak wiatru oznacza, że chmury się nie przesuną i… widoków dalej brak. Na Jakubinie spotykam dwóch biegaczy, chwilkę rozmawiamy, po czym wracam na Jarząbczy i biegnę dalej czerwonym, szlakiem na Kończysty Wierch (2002m n.p.m.) i Starorobociańską Przełęcz (1958m n.p.m.). Na przełęczy sprawdzam po raz ostatni prognozę pogody, szanse na widoki dalej są, ale bardzo niewielkie.

Teraz czeka mnie ostatnie już dzisiaj podejście – na Starorobociański Wierch (2176m n.p.m.), na szczycie którego melduję się po trzech godzinach licząc od początku biegu. Widoków oczywiście nie ma, więc nawet się nie zatrzymuję i przez Siwy Zwornik (1965m n.p.m.) i Siwą Przełęcz (1812m n.p.m.) zbiegam do Doliny Sarorobociańskiej. Po drodze, gdzieś na wysokości 1600m n.p.m. zatrzymuję się na chwilkę przy źródełku i uzupełniam pusty już bidony, po czym ruszam dalej i docieram na dno doliny. Jeszcze muszę tylko podbiec z powrotem na Polanę Chochołowską po rower. Sam zjazd rowerem na parking zajmuje mi około 20 minut. Można by było to zjechać szybciej, ale trzeba zachować rozsądek i bardzo uważać na piechurów, to mimo wszytko szlak pieszy nie rowerowy. Biegowa cześć wycieczki to prawie 21km (+1875m) i 4h04min.

W niedzielę postanowiłem po raz drugi w tym roku przebiec Czerwone Wierchy, tym razem ze wschodu na zachód. Podobnie jak w piątek, biegnę Zakopane – Kuźnice – Kalatówki. Dziś jednak nie skręcam na czarny szlak, ale biegnę dalej niebieskim – na Halę Kondratową (1333m n.p.m.). Na Hali wchodzę na chwilę zobaczyć jak wygląda nowo oddane schronisko PTTK (jak byłem tu w czerwcu, to było jeszcze nieczynne). Słyszałem dosyć krytyczne opinie na temat jego architektury, nie żebym się znał, ale mi się podoba. Ze schroniska idę dalej niebieskim szlakiem na Kondracką Przełęcz (1725m n.p.m.). Dziś pogoda dopisuje i ukazują się rozległe widoki. Jest też kapitalna inwersja.
Co prawda rozważałem podejście na Giewnot, ale pomimo wczesnej pory, ilość ludzi, która właśnie tam się udawała, skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Skręcam więc na żółty szlak i obieram kierunek na Kopę Kondracką (2005m n.p.m.) – pierwszy z czterech wierzchołków Czerwonych Wierchów. Jesienią, porastająca zbocza tych gór roślina o nazwie sit skucina, barwi się na czerwono, stąd nazwa „Czerwone Wierchy”. Mijam Kopę, dalej Małołączniak (2096m n.p.m.) i zbiegam na Litworową Przełęcz. Na przełęczy, w ogóle nieskrępowane obecnością turystów, pasie się spore stado kozic. Naliczyłem ponda dwadzieścia!

Przede mną jeszcze Krzesanica (2122m n.p.m.) oraz Ciemniak (2096m n.p.m.), które mijam bardzo szybko. Panoramy są niesamowite. Z Ciemniaka kieruje się na Chudą Przełączkę (1850m n.p.m.), gdzie zmieniam szlak z czerwonego na zielony, przez Dolinę Tomanową. To jeden z moich ulubionych tatrzańskich szlaków. Jeszcze nigdy nie widziałem tutaj dużo ludzi. To najdłuższy możliwy wariant dojścia na Czerwone Wierchy, więc decyduje się na niego najmniej turystów. Dla mnie super ;), dla nich szkoda, bo szlak jest przepiękny i bardzo widokowy. Zbiegam więc nim do Schroniska na Hali Ornak (1100m n.p.m.), gdzie robię krótką przerwę na uzupełnienie bidonów.
Czas mam dobry, godzina jest dalej młoda, szkoda już wracać, więc decyduje się jeszcze odwiedzić jaskinie: Raptawicką i Mylną. Podejście do pierwszej trochę mnie zaskakuje, słyszałem, że są tam łańcuchy, ale nie spodziewałem się że „aż takie” – szlak jest stromy, a kamienie wyślizgane, trzeba uważać, szczególnie na zejściu. Wracam do kawałek rozejścia szlaków i kieruję się do kolejnej jaskini – Mylnej. Tutaj trasa jest krótka, ale jednokierunkowa a miejscami bardzo ciasna – trzeba się poruszać na kolanach. Turystów jest dużo, ktoś nie wziął latarki, słyszę jak jakieś dziecko płacze, zrobił się spory korek – szkoda mi czasu, rezygnuję. Robię sobie tylko „klasyczne zdjęcie na Instagrama” w Oknie Pawlikowskiego i wracam do Dolny Kościeliskiej.

Kawałek niżej skręcam jeszcze do Wąwozu Kraków, kolejnego miejsca, gdzie nigdy nie było mi po drodze. Szlak jest krótki, ale bardzo ładny. Po drodze jest trochę łańcucha, ale nic strasznego. Do wyboru mamy dwie opcje: albo przejście po klamrach, albo przez jaskinię – Smoczą Jamę. Ja decyduje się na jaskinię – szkoda, tylko że jest taka krótka. Po wyjściu ze Smoczej Jamy, szlak wraca na Polanę Pisaną, skąd szybko dobiegam do Kir, gdzie dosłownie rzutem na taśmę wskakuję w busa do Zakopanego. Cała trasa to 26,5km (+1660m) i równo 4h.

