Bieszczady zimą – biwak i trekking


Tydzień temu rozmawiam z Padrem (który robi Koronę Gór Polski) i on, że „fajnie by było jeszcze w tym roku dorzucić jakiś szczyt do KGP”. Od słowa, do słowa i szybka decyzja – jedzimy w Bieszczady. W przeciągu tygodnia pogoda zmieniła się diametralnie – śnieg padał w górach przez trzy dni z rzędu i wszystko wskazywało na to, że zaplanowana wycieczka będzie zimowa… nawet nie przypuszczaliśmy jak bardzo zimowa.

Obydwaj stwierdziliśmy, że jechać w Bieszczady tylko po to, żeby wejść na Tranicę, to ciut za mało. Więc zdecydowaliśmy, że pojedziemy w sobotę po południu, zabiwakujemy i w niedzielę pójdziemy w góry. Postanowiliśmy zrobić biwak w trybie „luksusowym”, a więc pod wiatką, gdzie w miarę blisko jesteśmy w stanie podjechać samochodem. Dzięki temu mogliśmy zabrać sporo udogodnień sprzętowych i nawet własne drewno (dzięki temu nie musieliśmy nic po ciemku szukać i pozyskiwać). Wytypowaliśmy wstępnie dwa miejsca.

Na biwak dojechaliśmy już po zmroku. Szybko uporaliśmy się z rozpaleniem ogniska i upiekliśmy kiełbaski. Śniegu nawet w dolinie było sporo, a w prognozach kolejne opady. Wiatka, którą wybraliśmy okazała się być duża i komfortowa. Więc nie rozbijaliśmy nawet namiotów, tylko rozłożyliśmy materace i śpiwory na ławach. Ogień grzał bardzo przyjemnie, zjedliśmy jeszcze po kolejnych kiełbaskach, zaparzyliśmy świerkową herbatkę i finalnie poszliśmy spać dosyć późno.

Zaplanowana pobudka na godzinę 6:00… nie udała się, ostatecznie wstaliśmy dopiero koło ósmej. Zanim ogarnęliśmy obóz i śniadanie było już dosyć późno. Sam dojazd (po mocno nieodśnieżonej drodze) na parking do wejścia na szlak, zajął kolejne pół godziny. W ten sposób treking zaczęliśmy dopiero o 10:30.

Nasze śmiałe założenia zakładały ok. 24km (+1200m) wędrówki niebieskim szlakiem z Widełek przez Bukowe Berdo na przeł. pod Tanicą i samą Tarnicę, później z powrotem do samochodu.

Pogoda szybko zweryfikowała nasze plany. Śniegu w górach było dużo, a po wyjściu powyżej granicy lasu bardzo dużo – i to takiego kopnego. Trzeba było torować drogę, bo szlak był całkowicie zasypany. Silny wiatr nie ułatwiał marszu. Temperatura odczuwalna -8/-9.

Odcinek z Bukowego Berda (1311m n.p.m.) na Przełęcz Goprowską (1160m. n.p.m.) to była istna walka z żywiołem. Zapadaliśmy się w śniegu po biodra. Odcinek długości około 1km (i 200m w dół!) szliśmy pół godziny. Koszmarnie wolno, więc zmieniliśmy plan. Padre zaproponował wejście na Tranicę, a później zejście do Wołosatego (dalej niebieskim szlakiem) i „łapanie” jakiegoś busa.

Na Tarnicy (1346m n.p.m.) byliśmy już po zachodzie słońca. Oczywiście o jakichkolwiek widokach nie było nawet mowy. Padre zrobił sobie szybką fotkę (do udokumentowania KGP) i walcząc z bardzo silnym wiatrem ruszyliśmy na dół. Po osiągnięciu granicy lasu zrobiło się znowu ciepło i wiatr się uspokoił. Założyliśmy czołówki i znacznie przyspieszając zeszliśmy do Wołosatego, gdzie zameldowaliśmy się ok. 16:40.

Tutaj czekała na nas kolejna „niespodzianka”. Otóż droga (ślepa) Ustrzyki Górne – Wołosate była totalnie zablokowana po wypadku autokaru. Mogliśmy czekać na busa – w zasadzie nie wiadomo jak długo, lub podejść w kierunku Ustrzyk ok. 4km i minąć blokadę. Wybraliśmy to drugie, wsiedliśmy do busa i dojechaliśmy na parking w Widełkach.

Prawdziwie przygodowy wypad.


Opublikowano

w

,

przez