30 września 2024
Godzina 4:20, dzwoni budzik i zmusza mnie do wykonania tak ciężkiej akcji jak wstanie z łóżka i kliknięcie w migający ekran. Dookoła ciemność. W głowie powoli pojawiają się pierwsze objawy świadomości. Dzisiaj będzie ciężko. Na zewnątrz jest zimno, bardzo zimno. Nocleg jest bezpośrednio przy rzece, więc ubieramy dresy i dodatkową warstwę na górę. Kawa, toaleta, pakowanie i pora ruszać. Wychodzimy w mrok oświetlany stożkowymi promieniami czołówek. Pora ruszać do Krynicy.
Początek jest całkiem niezły, kilometry uciekają, a wstający dzień dodaje wigoru i motywacji. Po raczej monotonnym krajobrazie z poprzedniego dnia, dzisiaj widoki są fantastyczne. Słońce oświetla pięknie góry i lasy, ciągnące się, aż po horyzont, a przy tym stwarza atmosferę ciepła w ten dość chłodny poranek.
Wbiegamy do Magurskiego Parku Narodowego. Jest przepięknie! Dzikie oblicze otoczającego nas ląsu powoduje, że milkniemy na parę ładnych kilometrów. Zatrzymujemy się w jednej z paru mijanych po drodze wiat, na przewiązanie butów i kabanosowe śniadanie. Od początku wyprawy jest z dnia na dzień coraz chłodniej, więc nie mamy żadnego problemu z ilością wody. Postanawiam, że w Krynicy odeślę kolejnych parę rzeczy, między innymi filtr do wody… w dalszej trasie nie będzie już potrzebny. Trasa biegnie od szczytu do szczytu, mimo braku jakichś spektakularnych przewyższeń, to ilość górek po drodze odkłada się w nogach. Krzemo bardzo już cierpi z powodu butów. Marzy o przepaku i czekających tam na niego Speedgoatach.
Pogoda i aura sprzyjają. Pomimo obaw o stan szlaku na słynnych bagnach pod Bartnem, jest na serio sucho! Zmęczenie daje już o sobie znać i z wytchnieniem kierujemy się w stronę jedynego schroniska na tym odcinku. Tam odpoczywamy, jemy i uzupełniamy zapasy. Ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy i przebieg szlaku został zmieniony tak, że ten przebiega bezpośrednio obok schroniska.
Wybiegamy ze schroniska i kierujemy się w stronę Krynicy. Przed nami jeszcze sporo kilometrów z najwyższym chyba na dzisiaj szczytem, Kozie Żebro. Niestety, pierogi, które zjadłem w schronisku ciągle dają o sobie znać i przez dwie godziny walczę z nudnościami. Odpuszczają dopiero w okolicach miejscowości Zdynia. Przed nami mocne podejście na Rotundę, gdzie zatrzymujemy się na sesję fotograficzną przepięknego cmentarza ulokowanego na samym szczycie.
Zbiegamy około 250m w dół do Regietowa, tylko po to żeby rozpocząć kolejne strome podejście pod Kozie Żebro. Nie powiem, góra daje w kość! Skumulowane zmęczenie coraz mocniej odbija się na tempie. Na szczycie jestem bardzo zadowolony. Pachnie już metą, a w głowie jest coraz więcej wspomnień z Łemko dotyczących mijanych miejsc. Zbiegamy do Hańczowej, gdzie robimy postój przy szkole. To tutaj znajduje się pierwszy punkt odżywczy na ŁUT. Przelewamy wodę, ubieramy się i w drogę, do Krynicy zostało jakieś 20km.
Coś jest jednak nie tak… nie mogę się zagrzać. Pomimo podejść i dosyć żwawego tempa na zbiegach jest mi po prostu zimno. Zmęczenie otumania tak mocno, że pomimo propozycji Krzesima, żebym założył dresy, ja twierdzę że jest za zimno aby się zatrzymywać. Hmm, gdzie się podziała logika? Mijamy kolejną górkę i nadrabiamy sporo czasu na długim i monotonnym zbiegu leśna drogą przeciwpożarową. Temperatura spada, a wraz z nią uchodzą moje siły. Noc zakrywa wszystko ciemnym płaszczem, a to wcale nie pomaga. Biegniemy dalej, przypatrując się przepięknie oświetlonej cerkwi w Banicy.
Zaczynam szczękać zębami. Trasa biegnie przecinając strumienie i potoki. Za każdym razem udaje się przejść suchą nogą ale temperatura spada do około zera. Kryzys nie odpuszcza. Mam dość. Wykorzystuje ostatnie pokłady sił wchodząc na Huzary. Krynica jest już tuż tuż, a mnie składa. Chyba nigdy nie doprowadziłem się jeszcze do takiego stanu. Wreszcie zbiegamy do miasta lekko gubiąc szlak, ponieważ drogowskazy leżały na ścinkach drzew. No tak, leśnicy prowadzą zrywkę i znowu mają wszystkich innych w głębokim poważaniu.
Jest już późno, więc decydujemy się na wstąpienie na szybki postój i ogrzanie się do najbliższej Żabki. Ile ten zielony sklep może przynieść radości! Tam wraca mi rozum i ubieram się zjadając ostatniego dostępnego w sklepie hotdoga. Tym razem zdrowy rozsądek opuszcza mojego brata, który twierdzi że mu dresy nie są potrzebne. Na deptaku obok pijalni wód, jego mina jednak wyraża dosyć dużą pomyłkę rozumowania. Wreszcie jest nasz hotel! A w ciepłych pokojach czekają na nas nadane wcześniej paczki. Padamy jak muchy. Beskid Niski za nami. A w sercu coraz większy respekt do tego dzikiego i mało popularnego odcinka, a zarazem niedowierzanie… jak my tą Łemkowynę przebiegliśmy?!
Jesteśmy w połowie!
Dzień 3: 84km +3458/3330m
Razem: 253km +10677/10802m