GSB – dzień 1 – Bieszczady

28 września 2024

To była krótka noc. Budzik niemiłosiernie sygnalizuje, że czas się zwlec z łóżka. Krzemo robi kawę, która pomaga się dobudzić. Wszystko jest gotowe, mimo emocji pobudka do najłatwiejszych nie należy. Ruszamy pod „czerwoną kropkę” oznaczającą początek trasy. Od naszego noclegu to zaledwie jakieś 200m. Towarzyszy nam Padre, który zaplanował wyjście na Trójstyk Granic.

Jest ciepło i trochę duszno. Na niebie błyszczą się gwiazdy. Szybka fotka, małe problemy techniczne na starcie z zegarkiem, no i lecimy. Zgodnie z planem koło 4:00.

Kropka – początek szlaku

Pierwsze kilometry lecą szybko. Las, szum liści i światło czołówki. Zapowiada się piękny dzień. W tym momencie nie myślimy już o prognozach pogody – co to zmieni? Nie forsując tempa lecimy odhaczając kolejne czerwone drogowskazy. Zostało jeszcze „tylko” około 490km…

Mijamy Przełęcz Bukowską, Rozsypaniec i Halicz gdzie nie spiesząc się robimy zdjęcia. Jest przepięknie. W oddali widać migające światła Ukraińskich wiosek. Na twarzach czujemy powiewy ciepłego wiatru. Powoli wstaje świt i zachwyca nas swoimi barwami. Atmosferę dopełniają głośne odgłosy z lasów – rykowisko!

Wschód słońca (z Przeł. pod Tarnicą)

Lecimy dalej robiąc krótki postój na Przełęczy Goprowskiej w celu schowania czołówek. Pogoda dopisuje po całości. Nie jest gorąco przez to wody ubywa powoli. Z lewej strony mijamy Tarnicę, podchodzimy pod Tarniczkę, Szeroki Wierch i dalej granią biegniemy w kierunku Ustrzyk Górnych. W lesie bardzo uważamy. Jest dosyć ślisko na mokrych liściach, a ja doskonale pamiętam jaką piękną glebę zaliczyłem tutaj pół roku temu. W Ustrzykach uzupełniamy wodę, Krzemo „przesmarowuje” stopy sudokremem i jesteśmy gotowi na słynne Połoniny.

Podchodzimy pod Berdo i dalej Połoninę Caryńską. Widoki w dalszym ciągu zapierają dech w piersiach. Mgły i chmury otaczają szczyty i doliny. Morale nam dopisuje i poruszamy się stosunkowo szybko. Plecaki wypchane ekwipunkiem zaczynają irytować, jednak przecież jeszcze nie czas żeby narzekać. Zbiegamy do Brzegów mijając kolejnych turystów. Podchodząca do góry osoba z uznaniem twierdzi że widziała nas w Ustrzykach. Komentarze dotyczące biegaczy w górach zazwyczaj są pełne podziwu i mimo że jesteśmy do nich przyzwyczajeni to zawsze wywołują uśmiech na twarzy. Dziękujemy! 

Połonina Caryńska

Czas na Wetlińską, ze słynną Chatką Puchatka. Dosyć strome i wymagające podejście do góry kończymy w schronie turystycznym, w którym jest pełno ludzi gdyż odbywa się tu koncert. Pomimo uwijania się, schodzi nam sporo czasu na postoju… kolejka do kasy. Przekonujemy się ile trudniejsza i bardziej czasochłonna jest wyprawa bez supportu. Kawa, woda i biegniemy dalej. 

Chatka Puchatka

Mijamy kolejne połonińskie szczyty i zbiegamy do Smereka gdzie przystajemy uzupełnić zapasy w lokalnym sklepie. Moje barki i plecy są już dosyć mocno obtarte od zbyt ciężkiego plecaka. Krzemo śmieje się ze mnie że już chce sprzęt wyrzucać, a ja mocno obiecuję sobie odesłać następnego dnia sporą część ekwipunku – bo z nim na plecach zdecydowanie ciężko biegać. Jesteśmy mniej, więcej w połowie trasy wyznaczonej na pierwszy dzień. Według mnie lekko spóźnieni względem założonego po cichu planu – na nocleg dobiegniemy dosyć późno, może koło 21-22?

Wkraczamy na pierwszą część GSB, gdzie nigdy wcześniej nie byliśmy. Szlak przeobraża się i coraz bardziej przypomina Beskid Niski, ze swoimi częstymi podejściami i leśnymi ścieżkami. Pogoda zmienia się w szybkim tempie. Pojawia się chłodny wiatr i zaczyna kropić. W okolicach szczytu Duże Jasło tracimy kilkanaście minut gdyż gubimy szlak. Zmęczenie zaczyna tłumić racjonalne myślenie. Coraz mocniejsza ulewa nie ułatwia sytuacji. W kurtkach przeciwdeszczowych biegniemy dalej, w kierunku Cisnej. Ten odcinek nie należał do najprzyjemniejszych. Przemoczeni, zatrzymujemy się w restauracji na obiad i kawę. Suche ubrania i ciepła zupa czynią cuda i znacząco poprawiają nam humor. Na wylocie zahaczamy również o sklep żeby kupić kabanosy i orzeszki ziemne na nocleg. Temperatura spada i deszcz nie ustępuje, jednak my raźnie podchodzimy pod bardzo strome podejście góry Hon.

Zaczyna się robić ciemno, więc wyciągamy czołówki. Miałem nadzieję, że dłużej będziemy iść za dnia, jednak gęste liście i szare, niskozawieszone chmury mocno ograniczają dopływ światła. Deszcz nie ustępuje. Wiatr się wzmaga. Całości dopełnia pojawiającą się coraz częściej mgła, która ogranicza mocno sprawność czołówki. W pewnym momencie staje jak wryty. Niedźwiedź! Kilkanaście metrów przede mną widzę potężny zarys siedzącego zwierzęcia z głową skierowaną w naszym kierunku. Odchodzę robiąc trochę hałasu i mając nadzieję, że nas widzi i słyszy. Co robić? Krzemo decyduje żeby sprawdzić czy jeszcze tam siedzi. Podchodzimy w to samo miejsce i tak… Widzimy ten sam kształt. Z tym że to nie miś, tylko do złudzenia przypominający go wielki, połamany pień. Zmęczenie i półmrok robią swoje.

Biegniemy dalej wolnym tempem, uważając na śliskich liściach i walcząc z lodowatymi podmuchami wiatru. Od czasu do czasu na szlaku spotykamy leżące salamandry. Czas mija, a kilometry uchodzą coraz trudniej. W okolicach Chryszczowej, decydujemy się zadzwonić na nocleg i poinformować o naszym opóźnieniu. A następnie, gubimy się kolejny raz. Znowu bez sensu odczytujemy drogowskaz. Ruszamy dalej przez uroczy Rezerwat Zwiezło. Na szczęście, wiatr trochę ucichł i deszcz przestał padać. Jesteśmy już blisko Komańczy gdzie mamy zaplanowany nocleg. Wybiegamy na drogę asfaltową, żeby po dwóch kilometrach znowu trafić w las, na kolejne błotniste podejście. Znowu się gubimy. GPS swoje, oznakowania swoje, szlak swoje… czy to możemy my jesteśmy już tak zmęczeni? 

Wreszcie dobiegamy do miasta. Wracają wspomnienia z Łemko. Jeszcze kilkaset metrów i znajdujemy nocleg. Jest ciepło i przyjemnie. Szybki prysznic, podłączenie urządzeń do ładowania i ustawienie budzika. Jest grubo po 23 więc decydujemy się trochę odespać i wyruszyć w drogę koło 7. Na znajome już, bagniste trasy Beskidu Niskiego.

Dzień 1: 98km +3872/4137m


Opublikowano

w

przez

Tagi: